czwartek, 13 maja 2010

Machiavelli, konieczności i mgła.

Są takie dni, gdy z surrealistycznego snu budzi mnie zapach wanilii. I w te właśnie dni uświadamiam sobie najmocniej jakim jestem popaprańcem. Każda czynność, jaką wykonuje, ma swoje odzwierciedlenie w przeszłości; każdy schemat ma swoje podłoże, każda myśl ma swoje korzenie w przeszłości. W koszmarze.
I dziś znów jest taki dzień.

Za oknem wiecznie brzęczał rój os. Wściekłość na wyciągnięcie reki, właśnie tam gdzie wmuszano spokój i niejasną konieczność pozostawienia spraw ich własnemu biegowi. Kraty w oknach są niczym w porównaniu z niewidzialna barierą odseparowującą od rzeczywistości.

Należy pamiętać spiżowe słowa Machiavellego, że "okrucieństwo i terror należy stosować ale rozsądnie i tylko w miarę potrzeby".


Do sierpnia mam czas żeby zrobić przynajmniej jedna serię zdjęć. I ma niszczyć.
A żeby tak było muszę spojrzeć w czeluść samego siebie. Będzie się to wiązało z długim i bolesnym procesem, ale innej drogi nie ma.
Zaczynam już popadać w skrajności, celowo zmuszam się do braku kontrolowania impulsów (jakkolwiek dziwnie brzmi to stwierdzenie). Na dodatek wiąże się ten proces już na wstępie z odseparowaniem, odbarwieniem emocji i bodźców i rozstrojeniem fizjologii organizmu. Przy tym wszystkim próbuję pozbyć się większości schematów codzienności, co jest o tyle trudne, że trzeba najpierw dostrzec aspekt i go przekształcić w jakiś sposób.
I mam pewien pomysł jak uprościć sobie robotę i nie tracić czasu. Ale to jest tajne przez poufne i niekoniecznie legalne.

W dniach 19-23 maja Dionizje. I mam przeczucie, że spotkam tam osobę, której bym się tam nie spodziewał. Osobę, która tylko teoretycznie zatarła się w mojej pamięci.
__________________

Myślałem, że cos jeszcze napisze lub dodam jakieś zdjęcie - ale najzwyczajniej w świecie nie chce mi się.

Jest mgła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz