środa, 31 marca 2010

Trampek-odbiorca i auto-oszustwo.

Bo zasadniczo będą bzdury - jeśli ktoś chce poczytać coś ciekawszego to zapraszam do kotła.

Zauważyłem dziś totalny brak obuwia w rozmiarze połowicznym. Dajmy na przykład 42,5. 42 za małe, 43 za duże. I kup sobie cichobiegi.

Rudolf na Zawsze Kwadracie zadał bardzo ważne pytanie. W zasadzie to się zgodzę z Rudolfem w całej rozciągłości, ale...
Zawsze jest jakieś "ale".
Otóż jak ktoś kto nie robi zdjęć miałby chociaż usiłować obiektywnie ocenić te zdjęcia?
Skoro już nie ma być to osoba, która robi zdjęcia?
Pozostaje tylko subiektywy odbiór, a na ten w dobie szalejącego, rozbuchanego popytu na "focie", no cóż, nie jest zwykle ani trochę oparty na subiektywnym odbiorze - bardziej już na złych doświadczeniach, źródłach i ogólnie mylnej wiedzy o fotografii i innych formach sztuki. O czym zresztą już wspomniałem zaraz na wstępie poprzedniego wpisu.
Spójrzmy prawdzie w oczy - odbiorców na odpowiednim poziomie jest coraz mniej, coraz trudniej do nich trafić i coraz rzadziej są to osoby młode. A sądząc po stanie wykształcenia w zakresie sztuki dzisiejszej młodzieży... to można śmiało powiedzieć, że szanse są marne na dotarcie do odbiorców odpowiednich dla siebie.
Zresztą od dawna już obserwuję, że na wystawach malarskich chociażby rozmawia się o wszystkim - ale nie o obrazach. Autor powie parę zdań gwoli przyzwoitości, a dalej już ploteczki, konszachty, wino i ciasteczka. I pochwały i usiłowania pokazania, że "ja się na tym znam - jam jest koneser, i praktyk, i teoretyk".
O święta naiwności szaleńca, który pcha się w takowe kółko wzajemnej adoracji.

Ale czy jestem lepszy? Bogu świeczkę, diabłu ogarek. Z jednej strony wiem swoje, z drugiej idę wychodzę do tego profanum oczekując cudu. Oszukuje samego siebie, gram na dwa fronty i na dodatek czekam na maila, którego zapewne nie dostanę.
A może jednak dostanę? Miło by było.
Póki co nie jest.
Spróbuję oszukać swoje samopoczucie, bo siebie już dziś nie zdołam.

wtorek, 30 marca 2010

Kocioł

Ostatnio czuję, że mnie kocioł przytłacza. Co gorsza kocioł planów - a wolę ostatnio działać niż planować. Wystawa jest teraz już na drugiej lokalizacji a w planie są jeszcze: jedna pewna i dwie niepewne. Niech jeździ i pracuje za mnie kiedy ja nie mam ochoty na robienie szumu. Planuje dwie sesje konkretne - jedna na kwiecień, jedna na maj. Niby mało ale obecnie nie mam jakoś zapału na więcej pełnowymiarowego biegania za miejscem, czasem. A już w szczególności nie mam ochoty latać za niepewnymi ludźmi. Chilloutuję się.

Dzisiejszy odcinek sponsorują Portishead i Korn. Nawet bardziej Portishead niż Korn. Anyway...

Miałem podsumować parę takich ciekawostek z ostatniego czasu. Z braku mocniejszego tematu czemu nie. Dziś idę sobie ulica (oczywiście z aparatem) i słyszę za sobą rozmowę dwóch chyba gimnazjalistek.
- Ty ale on nie może być profesjonalistą. Profesjonalista to cośtam cośtam.
Aż się do siebie uśmiechnąłem. Bo od kiedy dziewuszki wychowane na naszej klasie, a nawet załóżmy na autoportrecikach słodziutkich z digarta rodem, wiedzą cokolwiek o profesjonalizmie? Kto ich wogóle nauczył takich brzydkich słów! No ale nie czarujmy się - pokutuje i już zawsze będzie pokutować zdanie: im lepszy aparat tym lepsze zdjęcia. Czyli upraszczając - fotograf jest dodatkiem do aparatu - jak nieomylna wieść gminna niesie. "Ja kupie sobie lepszy będę bardziej pro" i tym podobne bluźnierstwa. Otóż gówno prawda. Jak dla mnie to możesz latać z mamiyą albo i hasselbladem z przystawka diabli-wiedza-ile-pikseli i nic nie zrobisz droga dziewuszko. Jesli nawet sobie poradzisz z nieuniknionym rawem to wyjdzie Ci zdjęcie, ale co z tego? Prosi nie korzystają z auto, a Ty robisz na auto. Piękna klymatyczna niebieskawa trawa - AWB nie mylę się? Cóż za urokliwy portrecik w b&w! Daj jeszcze kontrastu więcej to się zacznie popart już. Szkoda tylko, że nie kolorowy.
Otóż ogłaszam wszem i wobec - masowy dostęp do technologii odebrał ludziom resztki samokrytycyzmu, czy skromności. Skoro takie dziewczyneczki z gimnazjum wiedzą kto jest pro and who's not, to ja się ogłaszam guru fotografii otworkowej! Chociaż w życiu nie zrobiłem w ten sposób ani jednego zdjęcia (czego się szczerze wstydzę, ale to jeszcze do nadrobienia). Ale co tam - wolno mi!
Nie słuchajcie "kompetentnych" dziewuszek - spytajcie co sądzi stary fotoreporter. Więcej wam da ta ocena niż dywagacje uliczne autorytetów chodnikowych. Albo rzućcie w cholerę aparat i nie psujcie pojęcia fotografii i wszystkiego co z nią związane.

Notorycznie jestem pytany czy leczę sobie kompleksy, bo chodzę z tele 300mm.
Za przeproszeniem - czy kierowce tira też o to zapytacie? W końcu też ma długi sprzęt, nie?
Ludzie wogóle jakoś dziwnie patrzą jak idziesz z tele. Ja rozumiem, że może zwracać uwagę, ale większość ludzi zachowuje się tak jakbym chodził z odbezpieczonym granatem, który mam zamiar rzucić im pod nogi. Przecież i tak jak robię komuś zdjęcie - to ta osoba nie zauważy tego. Nie po to targam się z tele żeby robić zdjęcie z pięciu metrów i być zauważonym.

Z beczki fashion. Z siostrą łaziłem po sklepach i w ramach przekonania się czy w jednym miejscu (chyba jedynym na tym zadupiu) maja Zarę i insze cudności po horrendalnych cenach - czy tak jak siostra twierdziła jest tam zwykły lumpex. Wyszło na moje. Ale nie o to biega. Gadamy, gadamy, a właścicielka do mnie z tekstem:
- Pan to się chyba zna na modzie.
Przyznam, że byłem w lekkim szoku. Że cośtam wiedzieć muszę zajmując się fotografią to jedno. Ale co innego jak nagle słyszysz taki tekst. Niewiele myśląc wypaliłem:
- Jestem fotografem wiec niejako muszę.
Rozmowa się rozkręciła i ponoć sklep ma zostać przeniesiony w inna lokalizację, i ma mieć w końcu nie tylko "damskie ciuszki". Ba! Ma mieć Lee i Wranglera za pół ceny. Pożyjemy zobaczymy. Ale mimo wszystko bardzo miła kobitka.

Obecny priorytet - znaleźć się na eliminacjach i wyborach Miss Mazowsza Pln. 2010.
Być może uda mi się załatwić akredytację organizatora na powyższe dwa eventy i również na zgrupowanie 3-dniowe - czyli na całą imprezę, co by było dla mnie w obecnym momencie bardzo ważne.
W terminarzu również obchody w związku z Katyniem. Mam już akredytację od Pana Posła Roberta Kołakowskiego, niestety 10 są eliminacje miss i jeśli byłaby kolizja terminów - oczywiste chyba co wybiorę? A z chęcią bym się rozdwoił.
Poza tym za niespełna tydzień będę dokumentował wieczór panieński. Na co ja się porywam nie wiem. Nie wiem po co, nie wiem na co, byleby nie było drętwo. Co ja będę dokumentował jak będzie drętwo? Picie i ploteczki? I don't think sooo...

Ostatnio znów mnie nachodzi na makabryczne klimaty. Że tak powiem - staram się wrócić do formy. Ładnie i z gracja (czytaj: tona photoshopa) - swoją drogą, a to w czym czuje się dobrze - swoją. Przejadł mi się już ten retusz nieco. Tym bardziej ze nic nadzwyczajnego do retuszu nie zrobiłem ostatnio. Źle nie jest - ale to nie to. A retuszować takie zwykle portrety w sumie - to co to za fun? Ano żaden fun, więc wracam prywatnie do korzeni.

piątek, 26 marca 2010

Sens i iluzja - jedno i to samo?

Ostatnio strasznie mnie gnębi sens jako taki tworzenia czegokolwiek. Dosłownie czegokolwiek. Zasadność kreacjonizmu samego w sobie. I nie jest to już wyłacznie jakiś regres twórczy czy brak weny. O zgrozo niestety nie.



Tak się składa, że ostatnio zrobiłem dość dużo, może nie wybitnie, ale przyzwoicie. Sęk w tym właśnie, że chyba dlatego robię dużo i przyzwoicie - gdyż brak mi tego ognia. Brak sprzyjających warunków, odpowiednio nastawionych współpracowników, zdarzeń losowych, etc. No i jest kiszka niejako - bo ja tak długo nijakich rzeczy robić nie mogę, bo mnie to wysusza od środka. Niby coś tam jest w planach dalszych jeszcze bez dokładnie określonej formy, ale mi tego wszystkiego brakuje tu i teraz.
A może problem jest we mnie? Może się jakoś wypaliłem i nie zauważyłem tego? Nie wiem. Wiem za to, że jeśli szybko nie rozwiążę tej zagadki to później mogę z tego powodu mieć spore problemy twórcze - a taka wizja mi nie odpowiada.

Coś mnie dziś mimowolnie tknęło i odruchowo włączyłem pewna płytę Emperor'a. Dziwne jest to z tego względu, iż nie słuchałem jej no od powiedzmy paru miesięcy. Albo muzy za mną tęsknią albo znów igrają ze mną. Dlaczego? Otóż jest to płyta "Prometheus: The Discipline of Fire & Demise". Płyta dość znacząca, ale po kolei, bo zamierzam się w niej znów doszukać tego, czego szukam, a o czym nie mam jeszcze fioletowego pojęcia.

Wyjścia są trzy:
1 ubzdurałem sobie coś,
2 muzy ze mnie znów kpią,
3 rzeczywiście coś znajdę.

Pierwszy utwór "The Eruption" na stół i zobaczmy co tam w trzewiach siedzi.
And after years in dark tunnels
he came to silence

there was nothing...

No tak całe lata w ciemnych tunelach, po omacku niejako. Zgadza się. Cisza. Zasadniczo też się zgadza. I koniec też się zgadza. Tylko, że to niczego nie dowodzi. Dalej.
he realised that the cheering cries of worship
were but echoes of his harsh outspoken word
reflecting back at him from cold and naked walls
in hollow circles fled illusions of wisdom he had heard

Możliwe... ale czy to tez nie jest iluzją? Pieprzony libertynizm i paradoks Curry'ego. Labirynt bez wyjścia. Dalej.
"From nothing came all I ever knew"

Z jednej strony tak, z drugiej nie. Bo w rozpatrywanym przeze mnie obecnie sensie trzeba by było ustalić kluczową granice pomiędzy podpowiedzią, zbiegiem okoliczności itd., a konkluzją wynikającą w ostatecznym rachunku. Stawianie muru na pustyni. Bezsensowne. Dalej.
and he beheld the ruins
of an empire torn apart
yet, no grief nor rage did bind him
just silent and bewildered
by the emptiness
he stumbled off his throne

Zasadniczo tak. Jeszcze nie w pełni - ale ku temu to zmierza.
suddenly, the walls around him cracked wide open
and an endless void appeared in flickering, grey light
"What force, but silence, has deprived me of my coil?
No trail to guide me. No point of reference in sight."

Pytanie kiedy to nastąpi? Może dopiero wtedy, kiedy nie będę oczekiwał tej chwili?
I pytanie - co dalej? Ha! To już jest za horyzontem.
"By nothing, resurrection will be pure."

and he beheld the ruins
of an empire torn apart
wiping dust off his shoulders
just silent now
in this emptiness
leaving all behind

step by step
past all past
slowly he approached the surface
nothing left
to sacrifice
the mirrors mocked him on the way

I tego właśnie się obawiam. I jednocześnie mam wrażenie, że to jest właśnie sens. Złudzenie. Iluzja, której będąc świadomym, nie walczy się z nią, lecz traktuje jak swój cień, świat, prawdę? Nie wiem jak to określić, przypuszczalnie nie da się tego dostatecznie dobrze ubrać w słowa.

Muzy znów niejako ze mnie kpią w pewnym sensie. Ale czyż głupcowi słowa mędrca nie wydają się kpiną? Czy coś zrozumiałem? Być może. To się jednak dopiero okaże, kiedy przyjdzie wykorzystać tą, nomen omen, niepewną wiedzę. Kiedy przyjdzie zobaczyć ten bezkres i ruszyć.

PS.
Jeśli ktoś nie zna anglika to ja bardzo przepraszam, ale niewiele mu pomoże grzebanie w słowniku. Pociesze Was tylko, że Szekspira też ludzie nie czytają w oryginale, bo nie każdy go lubi, nie każdy rozumie, i nie każdemu się chce.

sobota, 20 marca 2010

Koncert? Nevermore.

Znów wiedziony nudą poszedłem na koncert i znów się zawiodłem. Na publice. Dopiero przy ostatniej kapeli się tak naprawdę coś rozkręciło, bo szczerze mówiąc "podrygów" dzisiejszej młodzieży nie da się nazwać pogo. Raczej "tańcem przepychańcem". Nie mówiąc już o średniej wieku, czy siedzeniu pod ścianami.

Może jednak po kolei - najpierw człowieka wyciągną - żeby im piwo kupić.
Zaprawdę nie kupujcie piwa młodzieży. Niech żrą te swoje lizaki i inne konserwanty i na zdrowie ale piwa - nie! Bo nie warto. Szczególnie takim włóczykijom z krainy deszczowców jak na zdjęciu obok. I nie dajcie się nabrać na piękny uśmiech - osoba, która ciągle się uśmiecha jest podszyta takim fałszem, ze można wytapetować z cała pewnością spora wille. Każde kolejne pokolenie jest gorsze. Ewolucja wsteczna czy jak? Nie ma co gadać - to albo trzeba przeżyć albo lepiej nie. Hłasko by się chyba w grobie przewrócił na widok dzisiejszej młodzieży.

Zastanawia mnie tylko powód, dla którego tak bardzo chcą być unikatowi. Przecież jaki jest sens bycia w jakikolwiek sposób oryginalnym (nawet w wyłącznie osobistym mniemaniu) w kółkach wzajemnej adoracji? Wszystko to maski i pozy - i pytam się na co? A może raczej z jakiego powodu? Niedojrzałości? Strachu przed własnym ja, które nie będzie spełnieniem własnych aspiracji? Nie wiem, nie pojmuję, mam wręcz wrażenie, że nie chcę pojmować jak można stanąć przeciwko sobie w imię akceptacji społecznej. Jest po 2 w nocy - może to nie jest odpowiedni czas na wikłanie się w sprzeczności ludzkich interesów.

W oczach ludzi jest strach przed tym jak zostaną ocenieni przez innych, albo dramatyczna sprzeczność - czy mnie akceptują / jestem w grupie. Moi drodzy czas się wyleczyć z poczucia, że kogoś naprawdę to obchodzi. to nie big brother, że ktoś ciągle śledzi wasze poczynania i dostaniecie smsa albo nie. Nikt sobie błahostkami nie będzie zaprzątał głowy.
Raz napotkasz takie spojrzenie - i najpierw ogarnia Cie litość nad taką istota, nieświadomą fikcyjności jej złudzeń, innym razem zauważasz żałosną śmieszność całej sytuacji. I pozostaje tylko jedno pytanie do zadania - czy inni też to zauważają? Ktoś jeszcze tak, nie wszyscy, ale ktoś z pewnością tak. Ot i czytanie w myślach. Wystarczy rozumieć pewien zakres mowy niewerbalnej i wszystko się staje jasne i klarowne. Egzamin końcowy - w piec minut w piecioosobowej grupie znajdź przynajmniej trzy przykłady mowy niewerbalnej i wyjaśnij o co kaman. Wbrew pozorom to jest diabelnie proste i każdy to potrafi. I jak wszystko co podświadomie niejako działa w człowieku - jest egoistyczne i zapatrzone w czubek własnego nosa. Darwin miał racje. Niestety.

Wracając do koncertu...

Czy nie przyjemnie jest wnieść kogoś na parkiet? Spontanicznym trza być czasami. Jak się bawić to się bawić - czyż nie?




I na koniec najlepsze moim zdaniem. Polecam kliknąć w zdjęcie i się dobrze przyjrzeć.


Jutro robię sesję, obecnie jest trzecia w nocy, co pozwala mi domniemywać, że jutro nic nie napisze.

PS. Wybaczcie jakość zdjęć ale ciemnica jak w grobie, a ja mam awersje do udawania japońskiej wycieczki z aparatami i jechałem na iso1600.