czwartek, 28 października 2010

Piaf, kawa i pijani egzystencją.

Czytam tak sobie Brudne czyny Mareczka i porównuję te dialogi z wieloma z ostatniego czasu u mnie. Ludzie stali się tacy jacyś, no bo ja wiem? Ale niemrawi, owszem zyją; zyja milo, ładnie i pełno w nich życia. Ale tam nie ma tej pasji zycia, a przynajmniej ja jej nie dostrzegam w tym najglebszym wymiarze.
Moze mi sie zmysl obserwacji stepil zwyczajnie, moze to kwestia zgnusnienia i martwoty towarzyskiej. Gdybania o zyciu, za przeproszeniem. No ale tak to widze.

I znow slucham jakichs cholernych ballad i rynsztokowych piosenek, ogolnie rzecz biorac niekoniecznie popularnych a jak najbardziej sensownych tworow. I nie przynosi mi to ulgi.
Zreszta dzis juz sie przyznalem ze nic mi nie przynosi ulgi. To co by moze przynioslo najbardziej jest nieosiagalne i szlus.

Calymi dniami denerwuje mnie radio, ludzie, kolejki, martwota miesciny, zasklepienie.
Jak wracam z roby zmeczony to widze jak suna po tych swoich szynach te kukly. I co gorsza ja tez tak leze, moze mniej przepisowo ale tez po szynach. Cholera, przeciez tych wszystkich ludzi praktycznie nie ma - sa szyny i to wszystko.





Juz nie tylko dostrzegam karykaturalizm i groteskę wszystkiego i wszedzie, ale czuje w sobie i poza soba. Przesiakniete to wszystko sarkastyczna kpina i wynaturzeniem zgola idiotycznym.
Pisze bo nie mam dzis z kim gadac. Nie o waznych rzeczach, ktore przeciez sa blahostkami w rozrachunku - ale nawet o jakichs pierdolach.
Jestem zmeczony, piekielnie zmeczony, a zasadniczo nic nie robie. I sam juz nie wiem czym sie tak mecze. Ale to nie jest kwestia lenistwa. Czuje sie tak jakby mi ktos spuscil powietrze i wykrecil na lewa strone. Nawet teraz jak slucham muzyki to musze sie zastanawiac co i jak pisze bo bym nasadzil glupot i bledow stylistycznych takich - ze bym wyszedl na zwyczajnego idiote.
I slucham Edith Piaf i czuje sie jak idiota i tak.

Nie ciesza mnie moje sukcesy, zaden sukces, nic. Potrafie sie cieszyc tylko z sentymentalnych pierdol, czejgos szczescia i spontanicznych radosci - tez zreszta cudzych.
Nie potrafie zyc bez uzaleznienia. Jak rzuce jedno to wlece w drugie. Po prostu nie umiem. I chce dobrej kawy.



KAWA!

Chyba istnieja rzeczy i momenty gdy albo od razu powiesz co masz na watrobie albo nie powiesz juz tego nigdy.
Jak z kwiatami - wiednie tak czy tak. Ale czasem wiednie nie bezsensownie...



Nie umiem tańczyc. Po coz mialbym umiec? Ja nie z tych. Ja siedze w kacie, w cieniu, w dymie, nachylajac sie nad szklem. I wiem, ze nikt nie podejdzie, wiec moge spokojnie zatopic sie w myslach. A mysle o tym ze nie umiem tanczyc i ze nikt nie podejdzie. I tym sposobem to kolo idiotyzmu sie zamyka. Pozostaje tylko wypic za ten marazm nienaruszalny.
Kto wie moze w tym jest jakies tchorzostwo? Albo negatywizm w dzialaniu? Kto wie? Fryderyk powiedzial kiedys, ze uwierzylby tylko w boga, ktory umie tanczyc - i chyba mial tu naprawde wielka racje. Bog, ktory nie umie tanczyc - musi byc zwyczajnie zalosny.

Chyba zaczne wierzyc w przeznaczenie.

I chce gramofon i musze odgrzebac winyle. Vive le cabaret!
Nigdy nie lubiłem kawy a teraz chyba no coz, polubilem, ba moze nawet cos wiecej?
Jak nie znajde Edytki w piwnicy to kupie starocia i sie bede zasluchiwal :D
Chyba przestane pic alkohol i zaczne pic kawe. Sie porobilo.

Wszystko czas pokaże...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz